Przejdź do treści

Opublikowano: 13.06.2025 12:21

Czy na wynikach badań można zarobić?

Obraz
Prof. Marcin Olszewski

O czym nie myślą badacze, oddając światu efekty wieloletniej pracy? Czy realizacja „misji” to jedyny model, w którym może funkcjonować sektor badawczy w Polsce? Co odróżnia badaczy młodego pokolenia od ich doświadczonych kolegów? Między innymi o tym rozmawiamy z prof. Marcinem Olszewskim, pełnomocnikiem dziekana ds. współpracy z przemysłem na Wydziale Chemicznym PW. 

Panie profesorze, pracuje Pan na PW od blisko 5 lat po udanym transferze z Politechniki Gdańskiej. Mimo zmiany lokalizacji, metody Pana pracy pozostały te same – podobno jeszcze nikt nigdy nie widział Pana bezczynnego. 

[śmiech] Coś może w tym być. Faktycznie lubię, kiedy dużo się dzieje i przyzwyczajam do tego moich studentów. A transfer na PW rzeczywiście był udany – obie politechniki to zresztą uczelnie z grona IDUB [ministerialny program „Inicjatywa Doskonałości – Uczelnia Badawcza”], na których komponent badawczy jest bardzo silny. 

Nie przypadkiem stał się Pan pełnomocnikiem ds. współpracy z przemysłem – na Pana wynalazku chronionym międzynarodowym patentem koncern zbił fortunę. Potrafi Pan rozmawiać z firmami, ale wydaje się, że tę umiejętność nabył Pan „w boju”, ponosząc w nim zresztą znaczne straty… 

Rzeczywiście, jeden z globalnych graczy na rynku biotechnologicznym (QIAGEN, zatrudnia ok. 6000 pracowników), sprzedaje rozwiązania opracowane przez mój były zespół z Politechniki Gdańskiej, w tym jedno bezkonkurencyjne, i – używając eufemizmu –  „generujące duże zyski”. Kluczowy dla firmy produkt powstał w oparciu o partnerski projekt badawczy finansowany przez Polską Agencję Rozwoju Przedsiębiorczości. Zasady finansowania tych projektów przed laty były skonstruowane w taki sposób, że twórcy rozwiązań nie mają żadnych udziałów w tych zyskach, stąd pozostaje nam patrzeć na rozwój tego produktu i mieć „moralną satysfakcję” [śmiech]. Ale te reguły się zmieniają, a przede wszystkim zmienia się świadomość badaczy. Potrafimy dziś znacznie lepiej zabezpieczyć swoje interesy. 

No właśnie. Interesy. W środowisku naukowym nadal spotykamy się z argumentami o misyjności naszej pracy oraz z wyrzutami, gdy mowa jest o zabezpieczaniu praw do czerpania korzyści finansowych z efektów prac badawczych. 

Jak wspomniałem, to się zmienia. Nasza praca nadal w dużej mierze jest misyjna – chcemy, żeby społeczeństwo korzystało z jej efektów. I tak powinno być. Jesteśmy wszak finansowani ze środków publicznych. O zabezpieczaniu naszych interesów mówimy wtedy, gdy – mówiąc obrazowo – między naukowcami a społeczeństwem staje komercyjna firma, która przez lata, a czasem dekady zarabia ogromne pieniądze na własności intelektualnej twórców i ich rodzimych uczelni. 

Partnerzy biznesowi, wchodzący w skład konsorcjów projektowych, przychodzą ze sztabem prawników, którzy pracują nad umowami tak długo, aż będą pewni, że ich chlebodawca zmaksymalizuje swoje szanse na duże zyski. A co z uczelniami? 

My coraz częściej też przychodzimy z prawnikami… no, może z jednym, ale oddanym sprawie równie mocno [śmiech]. Uczelnie mają swoje jednostki, które dbają o wyrównanie tych szans negocjacyjnych. U nas to Centrum Innowacji PW współpracujące z Biurem Obsługi Prawnej PW. Najważniejsze jest, żeby przystępując do współpracy dobrze opisać tak zwane background IP, czyli własność intelektualną, z którą wchodzimy do projektu, a którą opracowaliśmy przed jego rozpoczęciem. Kiedy to jest zrobione, firma nie może potem rościć sobie do niego praw. Potem zaś uzgadniamy, kto i na jakich zasadach zyska prawa do foreground IP, czyli własności intelektualnej, która powstanie w ramach prac projektowych. Tu są różne opcje – od jednorazowego przeniesienia praw na partnera komercyjnego za ustaloną opłatą, po zapisy gwarantujące twórcom udział w przyszłych przychodach ze sprzedaży rozwiązania. 

Brzmi jak coś skomplikowanego. 

Ale nie jest. To tak jak siadanie do ustaleń z kolegą, z którym chcemy otworzyć budkę z hot-dogami. Ustalamy, że ja wnoszę do tej spółki kapitał oraz lokal, więc mój udział w tym, co uda nam się wypracować, będzie wynosił np. 60 proc. a mojego kolegi 40 proc. To zwyczajne negocjacje. Wszystko, o czym mówię, jest oczywiście uproszczeniem i nasi prawnicy i brokerzy muszą poświęcić takim rozmowom wiele godzin, jednak co do zasady to nie jest czarna magia.  

Czy takiego dbania o swoje interesy uczy Pan też swoich studentów? 

Oczywiście. Tylko w ciągu ostatniego roku kilku moich studentów brało udział w programie preinkubacji, gdzie uczyli się m.in. jak prezentować swoje technologie klientom i jak na nich zarabiać. Zachęcam ich też do udziału w targach branżowych czy spotkaniach z firmami organizowanych przez Centrum Innowacji PW. Moim marzeniem jest, żeby studenci i doktoranci zakładali swoje startupy technologiczne i łączyli doskonałość badawczą z dodatkowymi strumieniami przychodów. Młode pokolenie nie patrzy już na te obszary rozdzielnie – oni biorą udział w międzynarodowych projektach, gdzie takie podejście „i/i” jest naturalne, a naukowcy są partnerami firm na równych zasadach. Jesteśmy uczelnią techniczną, więc nasi absolwenci, w tym biotechnologii, powinni być szczególnie predysponowani do prowadzenia badań stosowanych, najlepiej takich, które przyniosą w stosunkowo krótkim czasie wysokie profity. 

Dodatkowo, studenci mają też znacznie większą świadomość „operacyjną”. Jest to dla nich oczywiste, że najpierw muszą zgłosić nowo powstałą technologię do ochrony patentowej, a dopiero potem mogą opublikować wyniki w czasopiśmie naukowym. W przeciwnym razie mleko się rozleje i o ewentualnej sprzedaży nie będzie już mowy. W naszym pokoleniu to nie było takie oczywiste, niestety. 

Będąc przy studentach – z czego najczęściej żartują w kontekście Pana zajęć dydaktycznych? 

Warto ich o to zapytać [śmiech]. Nie zbierałem feedbacku ani nie zastanawiałem się zbytnio nad tym. W zeszłym semestrze przebywałem na stażu naukowym w USA i nie przerywając procesu dydaktycznego prowadziłem wykłady od 3 do 5 rano czasu lokalnego, co było dla mnie nie lada wyzwaniem. Zapewne studenci zastanawiali się, czy nie zasnę na własnych zajęciach [śmiech].  

Podobne tematy: